Rodzina bardzo się ucieszyła na wieść o tym, że tegoroczne Święta Wielkanocne spędzę po za domem. Dobiła ich informacja o wyprawie na Ronde Van Vlaanderen Cyclo. Najbardziej chęć katowania się na trasie brukowanego wiosennego klasyku. Nie potrafili zrozumieć dlaczego wolę jechać prawie 130 km trasą pełną kocich łbów, zamiast siedzieć z nimi przy świątecznym śniadaniu.
Racjonalnie patrząc, mają rację. Jednak pasjonaci kolarstwa nie patrzą na takie rzeczy racjonalnie. Gdy tylko wpadła mi w ręce oferta zorganizowanego wyjazdu na Ronde Van Vlaanderen Cyclo, zdecydowałem się bez wahania. Organizator ogarnia noclegi, jedzenie, serwis i możliwość kibicowania następnego dnia. Można skupić się tylko na jeździe, a łatwo nie będzie. Sean Kelly, znany irlandzki kolarz, tak opisywał Ronde Van Vlaanderen: “Flandria to jeden z najokropniejszych wyścigów do przejechania i jeden z najwspanialszych do wygrania”. Trudno o lepszą rekomendację!
Wyścig Dookoła Flandrii zorganizowany został po raz pierwszy w 1913 roku przez gazetę Sportwereld. Jej redaktor naczelny chciał dać możliwość popisania się najlepszym flamandzkim kolarzom. Początkowo nie było konieczności wyszukiwania brukowych fragmentów. Normalne drogi były tak źle utrzymane, że same stanowiły wystarczające wyzwanie. Z czasem, gdy zaczęły się remonty dróg i kładziono nowy asfalt, organizatorzy walczyli o zachowanie fragmentów brukowanych. Dziś są one chronione jako element dziedzictwa kulturowego.
Od roku 2004 organizowana jest impreza dla amatorów kolarstwa – Ronde Van Vlaanderen Cyclo. Mają możliwość sprawdzenia jak czują się profesjonaliści na tak wymagającej trasie. Obecnie w jednej edycji udział bierze nawet 16 000 uczestników! Do wyboru są trzy dystanse – 71 km, 127 km i 239 km. Najdłuższy jest najbardziej zbliżony do trasy pokonywanej co roku przez zawodowców.
Na każdym z dystansów zmierzysz się z najtrudniejszymi, ale zarazem najciekawszymi i najbardziej widowiskowymi fragmentami trasy. Są nimi dziesiątki kilometrów płaskich odcinków brukowanych oraz znane brukowane podjazdy. Te najciekawsze to Koppenberg (nachylenie średnio 9,4%, maksymalnie 22%) i Paterberg (nachylenie średnio 12,9%, maksymalnie 20,3%). Potężne wyzwanie, a to tylko dwa z wielu na każdej z tras.
Wybrałem średni dystans. Krótka trasa wydała mi się za małym wyzwaniem. Jechać z Polski do Belgii po to, by zrobić tylko 71 km! Szkoda zachodu. Jeszcze lepiej byłoby zaatakować długi dystans ale to jeszcze za duże wyzwanie. Póki co, muszę skoncentrować się na przejechaniu średniej opcji. Trzymajcie kciuki. Jak nie padnę na trasie, to napiszę jak było.
Zdjęcia Brendan Ryan
Oczywiście kciuki będę trzymała i życzę powodzenia.
Wow! 239 km to dystans, którego chyba nigdy nie pokonam.